“Dwunastu gniewnych” wraca na scenę

Zaczęło się od spektaklu telewizyjnego w 1955 roku. Dwa lata później powstała wersja filmowa w reż. Sindeya Lumeta, która w tym momencie należy już do obowiązkowego kanonu filmowego światowego kina. Potem pojawiły się kolejne ekranizacje oraz cały szereg realizacji teatralnych. „Dwunastu gniewnych ludzi” Reginalda Rose’a to wciąż wciągający i aktualny dramat, który jest intrygującym wyzwaniem zarówno dla reżyserów jak i aktorów.

Punkt wyjścia całej opowieści jest szalenie prosty. Oto dwunastu przysięgłych rozpoczyna obrady. Mają orzec o winie (lub niewinności ) 18 chłopca, oskarżonego o brutalne zabójstwo własnego ojca. Wyrok wydaje się oczywisty. Ilość faktów i dowodów jest miażdżąca i przytłaczająca. Ławnicy z góry przewidują, że posiedzenie nie zajmie zbyt wiele czasu i powołany zespół zgodnie podejmie jednomyślną decyzję.

Niestety pierwsze głosowanie już ujawnia pierwszy rozłam, a raczej niepewność jednego z uczestników procesu. Zaczynają kiełkować dodatkowe pytanie, poszlaki, pomijane do tej pory tropy sprawy. Oskarżony jest ubogim emigrantem, przeprowadzony proces karny trwa raptem sześć dni a do tego chłopak dostaje obrońcę z urzędu. Cała śledztwo prowadzone jest bardzo powierzchownie i zdawkowo. Decyzja o wydaniu wyroku śmierci przychodzi wszystkim niezmiernie łatwo. Teraz potrzeba tylko dwunastu zgodnych podniesionych rąk. Winny czy niewinny?

„Dwunastu” to w pewien sposób uniwersalny traktat o winie i karze. Tu wina bądź niewinność oskarżonego okazuje się być względna. Ludzie powołani do podjęcia decyzji i wydania wyroku mają własne biografie, własne doświadczenie i poglądy. To w dużym stopniu wpływa na ich ogląd sprawy i decyzję. Pamiętajmy, że „dwunastu” to też tylko ludzie, dlatego to, co pragnęlibyśmy nazwać obiektywną oceną chłopca, wydaje się raczej niemożliwe. Wydawane przez ławników opinie to w zasadzie esencja przefiltrowana przez ich własne uprzedzenia, kompleksy, doświadczenia i prywatną przeszłość. Więc w gruncie rzeczy motyw, figura oskarżonego chłopaka to tylko pretekst do opowieści o ławnikach właśnie.

Oryginalnie sztuka Reginalda Rose’a jest napisana na dwunastu mężczyzn. Taką wersję pamiętamy również z filmu. W wersji gliwickiej reżyser po raz pierwszy zastosował parytet, w wyniku czego na scenie widzimy siedem kobiet i pięciu mężczyzn. Do tego mamy tu ważne spotkanie pokoleniowe. Między niektórymi bohaterami ( tak jak między grającymi w spektaklu aktorami) jest nawet 70 lat różnicy. Dzieli ich kilka pokoleń i wbite podskórnie kompletnie różne kodeksy moralne.

Bohaterowie dwunastu różnią się między sobą na wielu poziomach. Różna jest przynależność do grup społecznych, narodowościowych, religijnych, podobnie jest w kwestii wykształcenia i zamożności. Uniwersalizm sztuki oraz zabiegów reżysera sprawił, że przeglądamy się w tej grupie jak w polskim zwierciadle. Jest tu osoba głęboko wierząca, wojująca feministka, narodowiec, biznesmen….Niewiele jest takich sytuacji, chyba może poza telewizyjnym Big Brotherem, gdzie tak różni ludzie muszą się spotkać, zamknięci pod klucz i dostają zadanie do wspólnego rozwiązania. To spotkanie jest niebywale ciekawe i ekscytujące. Początkowa debata przemienia się w kłótnie, dochodzi do ostrych konfliktów a wręcz rękoczynów. To rodzaj wiwisekcji psychologicznej, swoistej dramy w wyniku której, nasi bohaterowie zostają odmienieni.

Jaki będzie wynik sprawy? Czy dwanaście przypadkowych osób, zamkniętych na długie godziny, by dojść do porozumienia, znajdzie jedno rozwiązanie? Opcje są tylko dwie. Winny lub niewinny.

Oglądaj „Flesza” o każdej pełnej godzinie. Garść informacji z Gliwic tylko w jedynej gliwickiej telewizji dostępnej w sieci IMPERIUM Telecom.

Kamery IMPERIUM

Reklama